Tego grudniowego wieczoru przepływa przeze mnie tak wiele urywków myśli. Jesienne liście niesione przez zimny górski strumień. Zeschnięte, czerwone, postrzępione, złote, dryfują z prądem albo unoszą się tuż pod powierzchnią. Potem nadchodzi noc i przesuwają się srebrzyste konstelacje, woda przymarza przy brzegu. Pada grudniowy śnieg. Nachylam się nad strumieniem i staram się wyciągnąć któregoś liścia, ale wszystkie odpłynęły już z zimnym prądem. Mimo to wyciągam ręce w ciemnej lodowatej wodzie. Podnoszę wzrok i wtedy ją widzę. Stoi po drugiej stronie rzeki. Ma białe rozpuszczone włosy i białą koszulę do ziemi. Zauważam, że nie ma na nogach butów. Delikatnie się do mnie uśmiecha a cała siatka zmarszczek na jej twarzy promienieje od tego ciepłego uśmiechu. Słyszę w głowie jej głos - Idź dalej, masz jeszcze czas. Wstaję i wyciągam ręce z wody, dopiero teraz czuję jak bardzo zmarzły. Kobieta znowu się uśmiecha - Idź i nigdy nie zapominaj, że jest najważniejsza. W tej samej chwili gdy chcę się jej zapytać o czym mówi, czuję, że trzymam coś w dłoni. Powoli rozchylam palce i widzę mały złotek listek. Byłam prawie pewna, że nie udało mi się żadnego złapać, ale im bardziej w niego się wpatruję tym bardziej wydaje się rzeczywisty. Widzę każdą drobniutką żyłkę jak pulsuje wodą ze strumienia. Będziesz drzewem, które da innym schronienie i pozwoli im odpocząć w swym cieniu. Podnoszę głowę ale starszej kobiety nie ma już na drugim brzegu. Pozostała tylko znaczona drobnymi punktami gwiazd górska ciemność ustępująca powoli jasności poranka. Mam jeszcze czas. Wciągam głęboko zimne powietrze. Jeszcze nastanie kilka nocy i dni zanim stanę się tą kobietą z drugiego brzegu. Nie wiem ile, ale nie muszę tego wiedzieć. I nie chcę. Odchodzę znad rzeki, wracam moją ukochaną doliną do domu, but butami skrzypi śnieg. Śladami wilków biegnie Biały Pies, a ja idę z moim Tatą. Otwieram zaciśniętą dłoń, w której trzymam złote serce wyłowione z zimowej rzeki.
sobota, 2 grudnia 2017
środa, 19 kwietnia 2017
5. Prawie zimowa noc.
Przez okno wdziera się zimny zapach śniegu. Przysypuje drzewa, kwitnące krzewy, zielone trawniki. Pada.
Śnieg.
Jesteś.
Kwietniowa zimowa noc.
Oddychasz.
Jasno od śniegu.
Jesteś.
piątek, 14 kwietnia 2017
4. Bez przed i potem.
Alternatywne scenariusze pisane codziennie na nowo, te same porównania, te same metafory.
Gloryfikacja cierpienia jest zaprzeczeniem gloryfikacji Jezusa.
Wielkopiątkowe popołudnie wypełnione łaską.
Serce swoim rytmem mocno upewnia mnie, że warto wierzyć w ludzi.
Łaską spokoju, równego oddechu, pogłaskanych włosów, ciepłych skarpetek, pluszowego misia. Trochę to wszystko jak proza Virginii, a zatem zanurzam stopy w strumieniu myśli, o dziwo woda jest letnia a kamienie suche, chrzęszczą jak drewno gdy stawiam kolejne kroki.
Pierwsze dni wiosny, łąka jeszcze nie zielona ale stopy znów bose i oddech nierówny. Drzewa - milczący świadkowie.
Uczniowie moi, uczenniczki drogie,
ze szkół dla umysłowo niedorozwiniętych...
ze szkół dla umysłowo niedorozwiniętych...
I Chrystus pod postacią chleba.
Akrylowe farby na rękach i na twarzy.
Dziewczyno pod wieczornym zamkiem nad rzeką w błękitnym obłoku dymu z nogami wiszącymi nad rzeką jak z obrazu Édouarda Maneta o czym myślałaś gdy patrzyłaś tak na drugi brzeg myślałaś może że dalszej części już nie będzie że to tak po prostu się skończy chciałaś być choć trochę mniej samotna w tym obłoku gdy płynęłaś potem potokiem parku patrząc podejrzliwie na księżyc ogromnie duży paląco jasny a ty znów w jasnym obłoku...
Oddech przyspieszony, tak jak serce. Ręce. Nadtopiony księżyc, cienie na ścianach, sosnowe deski.
Noc śmierci, która zmieniła wszystko. Dzisiaj najważniejsza nie jest Męka, ale Miłość.
Już wieczór. Zimno.
Lecz Ty co znasz ptaki po kolei
i buki złote
wiesz że jeśli miłość to tak jak wieczność
bez przed i potem
Oddech przyspieszony, tak jak serce. Ręce. Nadtopiony księżyc, cienie na ścianach, sosnowe deski.
Noc śmierci, która zmieniła wszystko. Dzisiaj najważniejsza nie jest Męka, ale Miłość.
Już wieczór. Zimno.
Lecz Ty co znasz ptaki po kolei
i buki złote
wiesz że jeśli miłość to tak jak wieczność
bez przed i potem
niedziela, 26 marca 2017
3. Czarodziejskie ogrody.
Słowa z różnych piosenek mieszają mi się w głowie jak pozszywane wiersze, I'm dancing in the dark with you between my arms. Rozkwitają powoli parkowe ogrody, she shares my dreams, rozchmurza się twarz nieba nad naszym miastem. Teraz jest ono nasze, I see my future in your eyes, jakby nigdy wcześniej nie należało do nikogo, she is the lighthouse in the night that will safely guide me home i jakby nikt wcześniej tutaj nie żył. Zakwitło jakieś drzewo, którego nazwy nie znam, Did you write the book of love? And do you have faith in God above, if the Bible tells you so?
Look how they're kissing out there!
And they were singing,
"bye-bye, miss american pie."
Drove my chevy to the levee,
But the levee was dry.
And them good old boys were drinkin' whiskey and rye
Singin', "this'll be the day that I die.
"this'll be the day that I die."
"bye-bye, miss american pie."
Drove my chevy to the levee,
But the levee was dry.
And them good old boys were drinkin' whiskey and rye
Singin', "this'll be the day that I die.
"this'll be the day that I die."
niedziela, 19 marca 2017
2. Boso po śniegu.
Początek marca. Góry, który nauczyły mnie chodzić i uczą mnie żyć. Marcowe słońce, idę w krótkim rękawku, odbite od śniegu światło przenika mnie na wylot. Przykryty bielą las zaczyna się budzić, w żyłach strumieni pod lodem zaczyna pulsować woda ze śniegu. Pojawiło mi się kilka ledwie widocznych piegów na nosie. Kiedy wychodzimy z lasu na polanę otula nas wiatr z południa, od Tatr spływających lodowym światłem i kłębiącymi się chmurami nad zębami szczytów. Kładziemy się na suchej plamie trawy, która już wydostała się spod śniegu. Zakładam czapkę bo mam wrażenie, że ten ciepły wiatr przewieje mnie na wylot, i zdejmuję buty. Staję bosymi stopami na śniegu jakby zrobionym z cukru i czuję parzący ogień lodu, szybko wbiegam na trawę i obracam wzrok w prawo na Samotną Górę, na której pewnego wrześniowego poranka oglądałam z Wami wschód słońca. Poszczekuje pies, który jest czystą radością. Zasypiam na trawie ze stopami wyciągniętymi w kierunku Tatr zrobionych ze szkła.
Wczoraj nad naszym miastem przeszła pierwsza wiosenna burza. Szliśmy właśnie koło zamku kiedy z zachodu nadciągnęły granatowe chmury i niebo rozbłysło nad kamienicami. Kiedy byliśmy na ulicy S. nagle otwarło się niebo i po dachach, kamieniach i ludziach spłynęła rzeka wody. Schowaliśmy się szybko w bramie i patrzyliśmy jak deszcz tańczy falami w świetle kołyszącej się latarni. Ta wiosenna burza powiedziała mi, że może czasem wiersze o miłości nie są tak całkiem bez sensu.
czwartek, 2 marca 2017
1. Każdy przecież początek to tylko ciąg dalszy.
Nie pisałam już od tak dawna, dlatego mam teraz tak niepoukładane jeszcze myśli, trochę jakby wiatr wiał naraz ze wszystkich stron. Tak jak dzisiaj, kiedy szłam przez miasto. Dużo, dużo słońca, wiatr szarpał włosy jak trawę latem na łące w górach. W słowach jest za dużo znaczeń, wszystko nagle niepotrzebnie staje się zbyt poetyckie.
I get ready, I get all dressed up
To go nowhere in particular
It doesn't matter if I'm not enough
For the future or the things to come
'Cause I'm young and in love
To go nowhere in particular
It doesn't matter if I'm not enough
For the future or the things to come
'Cause I'm young and in love
Chciałabym napisać o wszystkim, co się wydarzyło przez te parę lat odkąd przestałam pisać, ale to niemożliwe. Myślałam, że moje drzewko pomarańczowe już zaczęło umierać, bo opadła mu większość liści, ale po paru dniach zaczęło wypuszczać nowe malutkie listki. Drzewko jest to samo, tylko z nowymi liśćmi. Wiecznie zielone, na chwilę wstrzymało oddech.
A księga zdarzeń zawsze otwarta.
W połowie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)