Początek marca. Góry, który nauczyły mnie chodzić i uczą mnie żyć. Marcowe słońce, idę w krótkim rękawku, odbite od śniegu światło przenika mnie na wylot. Przykryty bielą las zaczyna się budzić, w żyłach strumieni pod lodem zaczyna pulsować woda ze śniegu. Pojawiło mi się kilka ledwie widocznych piegów na nosie. Kiedy wychodzimy z lasu na polanę otula nas wiatr z południa, od Tatr spływających lodowym światłem i kłębiącymi się chmurami nad zębami szczytów. Kładziemy się na suchej plamie trawy, która już wydostała się spod śniegu. Zakładam czapkę bo mam wrażenie, że ten ciepły wiatr przewieje mnie na wylot, i zdejmuję buty. Staję bosymi stopami na śniegu jakby zrobionym z cukru i czuję parzący ogień lodu, szybko wbiegam na trawę i obracam wzrok w prawo na Samotną Górę, na której pewnego wrześniowego poranka oglądałam z Wami wschód słońca. Poszczekuje pies, który jest czystą radością. Zasypiam na trawie ze stopami wyciągniętymi w kierunku Tatr zrobionych ze szkła.
Wczoraj nad naszym miastem przeszła pierwsza wiosenna burza. Szliśmy właśnie koło zamku kiedy z zachodu nadciągnęły granatowe chmury i niebo rozbłysło nad kamienicami. Kiedy byliśmy na ulicy S. nagle otwarło się niebo i po dachach, kamieniach i ludziach spłynęła rzeka wody. Schowaliśmy się szybko w bramie i patrzyliśmy jak deszcz tańczy falami w świetle kołyszącej się latarni. Ta wiosenna burza powiedziała mi, że może czasem wiersze o miłości nie są tak całkiem bez sensu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz